Po zastraszającej ilości wyświetleń bloga widzę, że tęskniliście ;-) Zatem jestem z nową porcją smakowitości!
"Ostatnio" na mojej jakże rewelacyjnej stołówce szkolnej (rzekła z odrazą) miałam wątpliwą przyjemność jedzenia między innymi placka tego typu. Muszę przyznać, że był najmniej ohydny z innych dań tam serwowanych, jednak nie łudziłam się, że jest to starannie przygotowane według jakiegoś stosunkowo autentycznego przepisu.
Po powrocie podjęłam się szukania przepisu i sporządzenia takiegoż placka w formie domowej, nie stołówkowej, bo mojemu chłopu jako nie lubującemu warzyw przepis ten powinien przypaść do gustu.
Jednym takim plackiem i facet się najeść spokojnie powinien, mi osobiście wystarczyło w zupełności pół ;-) Gulasz lubię, ale jakoś nie miałam w domu okazji jeść go z plackiem ziemniaczanym, czyli jak to słyszałam "po węgiersku". Są różne wersje, widziałam jak do tego dania smaży się małe placki ziemniaczane i na talerzu wieńczy się potrawę gulaszem, ale postanowiłam zrobić wersję z jednym ogromnym plackiem, taką jaką jadłam podczas moich studenckich "wojaży". I oto efekty.
Przepisy wypróbowałam z nowo-kupionej książki, którą się zachwycałam do póki nie miałam z niej czegoś ugotować. Bardzo ciekawa, ale nie praktyczna jak się ma zajrzeć do niej między "przerzucaniem kotletów" z pytaniem co dalej, bo do każdego punktu treści masa, ale żeby się dowiedzieć co trzeba zrobić, trzeba się wczytać konkretnie.
Jednak jak mówię - w tekście są ciekawe informację typu "czego używały nasze babcie do robienia tego przepisu" czy tego typu różne inne, także pod tym względem jest ciekawa, jednak osobiście uważam, że te ciekawostki powinny być zaserwowane "na marginesie" a nie w przepisie.
Ok, po tej przydługiej "recenzji" pokazuję o jaką książkę mi w ogóle chodzi :
"Ostatnio" na mojej jakże rewelacyjnej stołówce szkolnej (rzekła z odrazą) miałam wątpliwą przyjemność jedzenia między innymi placka tego typu. Muszę przyznać, że był najmniej ohydny z innych dań tam serwowanych, jednak nie łudziłam się, że jest to starannie przygotowane według jakiegoś stosunkowo autentycznego przepisu.
Po powrocie podjęłam się szukania przepisu i sporządzenia takiegoż placka w formie domowej, nie stołówkowej, bo mojemu chłopu jako nie lubującemu warzyw przepis ten powinien przypaść do gustu.
Jednym takim plackiem i facet się najeść spokojnie powinien, mi osobiście wystarczyło w zupełności pół ;-) Gulasz lubię, ale jakoś nie miałam w domu okazji jeść go z plackiem ziemniaczanym, czyli jak to słyszałam "po węgiersku". Są różne wersje, widziałam jak do tego dania smaży się małe placki ziemniaczane i na talerzu wieńczy się potrawę gulaszem, ale postanowiłam zrobić wersję z jednym ogromnym plackiem, taką jaką jadłam podczas moich studenckich "wojaży". I oto efekty.
Przepisy wypróbowałam z nowo-kupionej książki, którą się zachwycałam do póki nie miałam z niej czegoś ugotować. Bardzo ciekawa, ale nie praktyczna jak się ma zajrzeć do niej między "przerzucaniem kotletów" z pytaniem co dalej, bo do każdego punktu treści masa, ale żeby się dowiedzieć co trzeba zrobić, trzeba się wczytać konkretnie.
Jednak jak mówię - w tekście są ciekawe informację typu "czego używały nasze babcie do robienia tego przepisu" czy tego typu różne inne, także pod tym względem jest ciekawa, jednak osobiście uważam, że te ciekawostki powinny być zaserwowane "na marginesie" a nie w przepisie.
Ok, po tej przydługiej "recenzji" pokazuję o jaką książkę mi w ogóle chodzi :